Istnieje taka prosta metoda na sytuacje, w których bardzo (ale to tak naprawdę bardzo) nie chce się czegoś nam robić. Odliczamy od pięciu w dół i… zaczynamy to robić. Po prostu. Bez zbędnego myślenia, narzekania, szukania wymówek, które z pewnością przychodzą nam do głowy. I ja właśnie w taki sposób zacząłem pisać ten tekst. Jakie jeszcze sztuczki mogą nam pomóc na lenia?
Mam wrażenie, że współcześnie mocno przecenia się znaczenie talentu. W świecie piłki nożnej obiecujących piłkarzy nazywa się „młodymi talentami”. Piękne prace grafików czy świetne rysunki przypisujemy „utalentowanym” artystom. Udany występ na scenie kwitujemy natomiast krótkim: „ten/ta to ma talent”.
A tymczasem talent to zaledwie jakiś mały odsetek tego, co składa się na szeroko pojęty sukces. Owszem, niektórzy z nas mogą mieć naturalne predyspozycje do pewnych umiejętności, zachowań czy czynności. Nic to jednak nie da, jeżeli w naszym postępowaniu zabraknie o wiele ważniejszych czynników:
- determinacji,
- regularności,
- samodyscypliny,
- wytrwałości,
Wszystkie je łączy właściwie jedno – silna wola. Niektórzy uparcie twierdzą, że opieranie się na niej jest zgubne. Być może wynika to z braku zrozumienia dla tego, czym właściwie jest silna wola. Naukowcy przyjmują, że to skończony zasób, którego ilość każdego dnia się odnawia. Jeżeli mieliśmy kiepski sen, naturalnie obudzimy się z mniejszą ilością silnej woli. Pod koniec dnia nasze zasoby natomiast będą na wyczerpaniu – szczególnie, jeżeli w trakcie musieliśmy podjąć szereg trudnych decyzji. Pisałem o tym szerzej w artykule o kontrolowaniu swojego otoczenia.
Do czego zmierzam? Otóż naiwnie jest wierzyć w to, że samą silną wolą zawojujemy świat. Zapewne są wśród nas osobistości, którym wytrwałości, samodyscypliny i determinacji nie brakuje. W większości przypadków jednak musimy jednak sami siebie pilnować. Jak to robić? Poniżej kilka prostych sztuczek i sposobów na lenia, które mi pomagają.
Zanim jednak do nich przejdziemy, krótkie wyjaśnienie nagłówka. Może on brzmieć tak, jakbym zrównywał prokrastynację z lenistwem, co oczywiście byłoby nierozsądne. Problem z prokrastynacją jest znacznie bardziej złożony i składa się na niego wiele czynników. Niektórzy odkładają zadania na później, bo się boją rezultatów. Np. ja tak mam podczas pisania recenzji – obawiam się internetowych trolli i hejterów, którzy nie będą podzielać mojej opinii i dadzą temu brutalnie wyraz. Natomiast lenistwo to… lenistwo. Z boku oba mogą wyglądać podobnie (a czasem sami nie zdajemy sobie sprawy, czy nasz brak działania to jeszcze lenistwo czy już prokrastynacja). Warto jednak zdawać sobie z tego zdawać sprawę.
1. Efekt Zeigarnik
Nazwa tej teorii pochodzi od nazwiska Blumy Zeigarnik, rosyjskiej psycholog i psychiatry. Doszła ona do wniosku, że ludzie o wiele lepiej zapamiętują rzeczy, które są… niedokończone (nawet o 90 proc. – jak wynika z jej badań). To zjawisko można rozciągnąć na wiele obszarów życia. Kiedy mam do napisania artykuł, o wiele łatwiej jest mi go skończyć, jeżeli przygotuję kilka akapitów, rozpiszę konspekt i po prostu zacznę nad nim pracować. Wysłanie ważnego e-maila też przychodzi jakoś szybciej, jeżeli w skrzynce mam już wersję roboczą z kilkoma słowami wstępu.
W rozpoczynaniu czynności kryje się jeszcze jedna magia. Istniej teoria, że nasz mózg podświadomie pracuje nad problemami i zagadnieniami, które świadomie mu podsuwamy. Nie bez powodu słyszymy często, że warto przespać się z jakimś problemem lub decyzją. Otóż w trakcie, gdy słodko drzemamy, w naszym mózgu ciągle zachodzą pewne procesy. To pozwala nam dojść do zupełnie nowych wniosków, dostrzec drugiego dno, a także spojrzeć na dany problem z zupełnie innych stron.
Zresztą istnieje też druga strona medalu. Jeżeli oglądacie seriale, z całą pewnością wiecie, jak kończą się odcinki – główny bohater staje twarzą w twarz ze śmiercią, albo któraś z ważnych postaci ma wypadek i nagle ciach! Dalszy ciąg w następnym odcinku (albo, o zgrozo, sezonie). Twórcy doskonale zdają sobie sprawę z tego, że dzięki takim trikom (cliffhangerom) nie będziemy mogli przestać myśleć o ich serialu.
Po prostu warto zaczynać, a doprowadzenie czegoś później do końca będzie prostsze. Cenny będzie nawet maleńki kroczek naprzód.
2. Podróż w czasie
Ok, teraz może być ciut infantylnie. Wyobraź sobie, ze jest Cię dwóch: Ty z dzisiaj i Ty z przyszłości. Dzisiaj planujesz chodzenie na siłownie, a więc zamawiasz profesjonalny plan treningowy i umawiasz się na indywidualny trening. Dzisiaj myślisz o przejściu na dietę, a więc kupujesz tonę warzyw i wypełniasz nimi lodówkę. Dzisiaj obiecujesz sobie, że zajmiesz się jutro z rana tymi zaległymi artykułami i napiszesz przynajmniej jeden przed końcem pracy (to ja!).
Co się dzieje jutro?
Ty z przyszłości będzie zawsze próbował sabotować plany z dzisiaj. Nie idzie na siłownię, pozwala warzywom zgnić w lodówce, nie pisze obiecanego artykułu. Jak okiełznać tego lekkoducha?
Pomocne może być tutaj uruchomienie w głowie wehikułu czasu. Siadamy na chwilę w spokoju i wyobrażamy sobie jutro. Wszystkiego nie przewidzimy – to oczywiste. Możemy jednak przemyśleć nasze plany na nowo i uwzględnić w nich wszystkie: „nie chce mi się”, „nie mam siły”, „jestem zmęczony”, „to i tak nic nie da”, „zacznę od przyszłego tygodnia” itd. Po prostu już w momencie planowania zaplanujmy, jak poradzimy sobie z tym wszystkim, a przede wszystkim dostosujmy swoje otoczenie do naszych planów.
Jeżeli idziesz na dietę i wypełniłeś lodówkę po brzegi warzywami, a w zamrażalniku ciągle trzymasz torbę z mrożonymi frytkami, możesz być pewny, że prędzej czy później pójdzie ona w ruch. Jeżeli planujesz pisać od rana artykuł, ale wiesz, że od rana zaatakuje Cię milion spraw i chętnie się nimi zajmiesz (bo to prostsze niż pisanie), poinformuj współpracowników, że do godziny 11:00 jesteś offline, bo piszesz. Bądź o krok przed „sobą z przyszłości” i wyprzedzaj jego wymówki.
3. Odliczanie
To prosty trik, o którym wspomniałem we wstępie. Siadasz do zadania i robisz wszystko, byle tylko nie zabrać się do pracy? Przystopuj. Odłóż wszystko, wyłącz rozpraszacze i zacznij liczyć od pięciu w dół. Obiecaj sobie jednocześnie, że niezależnie od wszystkiego, gdy skończysz odliczać, weźmiesz się za to, co masz do zrobienia. I to zrób. Bez myślenia o tym, bez zastanawiania i kombinowania. Zmuś się, zaciśnij zęby i zacznij robić cokolwiek.
Jeżeli to ma być artykuł do napisania, a Ty nie wiesz od czego zacząć, zacznij pisać o tym, że nie wiesz od czego zacząć – potem zawsze można przecież taki akapit usunąć lub edytować, by brzmiał lepiej.
Niezłym pomysłem jest też oszukiwanie siebie, że siadamy tylko do tego na 15 minut. Przecież 15 minut upływa niesamowicie szybko, prawda? Praktyka pokazuje, że jeżeli już zaczniemy coś robić, często pochłania nas to na znacznie dłużej i zanim się obejrzymy, będziemy mieli połowę zadania za sobą. A jeśli nie? To wtedy zawsze możemy się cieszyć z tych 15 minut.
4. Kij i marchewka, przyjemność i ból
Znowu odnosimy się do naszych pierwotnych instynktów, a więc kary i nagrody. To bardzo skuteczna metoda motywowania siebie. Wystarczy zaplanować, co otrzymamy w sytuacji, gdy uda nam się skończyć dane zadanie. Niech to będzie coś bardzo przyjemnego i osiągalnego natychmiast (pensja pod koniec miesiąca odpada – bo choć jest przyjemna, to musimy na nią czekać jeszcze kilka tygodni, więc efekt słabnie). Piszesz artykuł? No to niech nagrodą będzie godzina grania w gry po każdym etapie tworzenia (napisanie treści, korekta, dobór grafik, publikacja).
Kijem w tym wypadku może być jakaś praca domowa – prasowanie, sprzątanie łazienki etc. Warto w jakiś sposób to sformalizować, żebyśmy potem nie mieli wymówek – poinformujmy zatem naszą partnerkę/partnera, że jeżeli nie ogarniemy dziś tego artykułu, myjemy do końca dnia wszystkie naczynia. Już on/ona zadba o to, żeby potem nas sprawdzić.
Kiedy już mamy marchewkę i kij, uruchamiajmy w każdej chwili słabości wyobraźnię. Myślmy o przyjemnych konsekwencjach ukończenia zadania, ale też nie zapominajmy o tym, co nieprzyjemnego stanie się, jeżeli nie wykonamy zadania. Zapewniam, że to niesamowicie wręcz skuteczna metoda.
5. Partner odpowiedzialności
Mocno wiąże się to z poprzednim punktem, bo również wymaga od nas publicznego przyznania się do pewnych zobowiązań. Weźmy tego partnera/partnerkę – jeżeli poinformujemy ją, że od dziś zamierzamy spędzać 2 godziny z nauką języka tygodniowo, to czy w przypadku porażki nie będzie nam głupio? Mi (by) było.
Bardziej radykalna metoda to media społecznościowe. Jasne, większość ludzi ma gdzieś nasze deklaracje o bieganiu, ale możemy być pewni, że prędzej czy później pojawi się gdzieś pytanie „jak z twoim bieganiem?”. Co wtedy odpowiesz?
Znalezienie kogoś, kto rozliczy nas z wykonania zadania bywa bardzo pomocne. Oczywiście musi to być odpowiednia osoba, której też zależy na tym, żeby nam się udało.
–
Bywa i tak, że nic z powyższej listy sposobów na lenia nam nie pomoże. Snujemy się po mieszkaniu bez życia, oglądamy wszystko, jak leci, na Netfliksie, konsola jest rozgrzana do czerwoności od kilku godzin. Najgorsze, co można wtedy robić, to obwiniać się za to, że nic nie robimy. Czasami trzeba odpuścić, wrzucić na luz i dać się ponieść przyjemnościom bez jakiegokolwiek poczucia winy. Nawet te puchate, różowe króliczki Duracell muszą czasem ładować/wymieniać baterie.