O winnym i obwiniającym na przykładzie afery z Kevinem Spacey'em 14

O winnym i obwiniającym na przykładzie afery z Kevinem Spacey’em

Hollywood kipi od afer, wśród których na pierwszeństwo wysuwają się oczywiście te seksualne. Ostatnie tygodnie to prawdziwa plejada oskarżeń. Najpierw pod ostrzałem mediów znalazł się Harvey Weinstein, który pracował m.in. przy takich filmach, jak „Pulp Fiction”, „Django” czy „Angielski Pacjent”. Miał on obiecywać aktorkom kariery za seks i płacić potem za milczenie. Chciałoby się powiedzieć – nic nowego, bo to nie pierwsza i nie ostatnia taka afera. Szybko jednak dołączyły do niej kolejne. O molestowanie oskarżono Dustina Hoffmana, Stevena Seagala oraz Kevina Spaceya. Moda na wyciąganie brudów, a może celowa nagonka?

Nie zamierzam wcielać się w rolę adwokata diabła, ani wybielać któregokolwiek z wyżej wymienionych. Jestem wielkim fanem twórczości Spaceya, szanuję Hoffmana i Seagala. Świat wydał jednak już na nich wyrok. Szczególnie mocnym echem odbija się sprawa pierwszego z tej trójki. Spacey w ciągu ostatnich kilku dni stracił najpopularniejszy serial, którego był twarzą (House of Cards), a także kontrakt z jednym z najszybciej i najlepiej rozwijających się producentów filmowo-serialowych (Netflix). Komentujący w sieci dzielą się natomiast na tych, którzy nie zostawiają na aktorze suchej nitki i na tych, którzy apelują o zdrowy rozsądek. I to skłania do pewnych przemyśleń na temat tego, jak nierówna jest to walka.

Przedwczesne wyroki

W ludzkiej naturze leży osądzanie i ocenianie. Jeżeli nie obgadujemy sąsiadów to z przyjemnością rzucamy niewybredne komentarze w kierunku występujących w telewizji celebrytów. A w razie czego zostają nam politycy, sprzedawca w osiedlowym sklepiku, bratowa, a może nawet ta elegancka „dziunia”, z którą codziennie rano stoimy na przystanku. Cóż, życie innych ludzi jest w końcu ciekawsze, a jeśli tak nie jest to nawet lepiej, bo możemy się ich kosztem dowartościować.

Ja jednak nie o tym. Oceny idą w parze z osądami, a te przychodzą nam z niezwykłą łatwością. Ojciec, który nie potrafi zapanować nad rozbrykanymi bliźniakami na patio może sprawiać wrażenie złego rodzica i z chęcią wystawimy mu taką łatkę. Elegancka kobieta w sklepie, przy której „zapikały” bramki bezpieczeństwa to złodziejka. Natomiast Kevin Spacey, którego kilka osób oskarżyło o molestowanie, jest zapewne zboczeńcem.

Tak jest prościej. Nie musimy zagłębiać się w szczegóły, wysilać w zdobywanie dodatkowych informacji. Nie chcemy wiedzieć, że ten ojciec z patio kilka dni temu pochował żonę, a rozbrykane dzieci tak własnie reagują na stratę matki. Nie obchodzi nas tez to, że bramki przy eleganckiej kobiecie były po prostu zepsute, a Spacey był na przykład wrednym, nieprzyjemnym i terroryzującym psychicznie ludzi typkiem, którego ekipa chciała się pozbyć z planu. Hipotetyzuję, ale czy to scenariusze oderwane od rzeczywistości?

Wnioski na podstawie niepełnych informacji to nasza specjalizacja. Partnerka, która niespodziewanie wróciła z pracy do domu dwie godziny później musi mieć kochanka na boku. Brak odpowiedzi na wiadomość do przyjaciela wynika pewnie z tego, że się na nas obraził. Nieprzyjemny sprzedawca na targu to zapewne gbur i nic u niego już nie kupimy. Wiecie, że mógłbym tak wymieniać w nieskończoność. Sami w myślach przywołajcie wszystkie pochopne wnioski, jakie wysnuwaliście w ciągu ostatnich kilku dni.

Niedobrze jest nie mieć własnego zdania

Żyjemy w kulturze, która karci nas za brak własnej opinii na każdy temat. Przyjęło się, że w dobrym tonie jest orientować się na polityce, znać najpopularniejsze seriale, oglądać polską reprezentację i mieć wyrobione zdanie na temat eutanazji, aborcji, in vitro, kary śmierci oraz związków homoseksualnych. Nie masz? Lepiej się do tego nie przyznawaj, bo wyjdziesz na ograniczonego ignoranta o wąskim światopoglądzie.

Wydawać by się mogło, że my Polacy jesteśmy w tym specjalistami. Szacuje się, że w naszym kraju mieszka ok. 37 mln specjalistów od piłki nożnej i wytrawnych analityków sceny politycznej. Wzajemnie napędzamy się w tym szaleństwie i to całkiem skutecznie. Ocena drugiego człowieka przychodzi nam zatem z tak dużą łatwością.

A gdyby tak wybrać jeden dzień, w ciągu którego całkowicie przestaniemy oceniać ludzi i wydawać względem nich osądy? Oceniajmy świat, zjawiska, zachowania, ale nie drugiego człowieka. Pozwólmy sobie na brak zdania w niektórych kwestiach i nie bójmy się do tego przyznać. A jeśli nie, to zanim wyciągniemy pochopne informacje, gromadźmy jak najwięcej danych i szczegółów. Czy będzie łatwo? Za cholerę nie będzie. Zapewniam jednak, że warto. Nie naprawimy w ten sposób świata, ale na jeden dzień może on w naszych oczach być o wiele piękniejszy.

Nie mamy jeszcze newslettera, ale jak już go uruchomimy, obiecujemy, że będzie wspaniały!

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *